Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Poczekalnia

Tutaj trafiają wszystkie historie zgłoszone przez użytkowników - od was zależy, które z nich nie trafią na stronę główną, a którym się może poszczęścić. Ostateczny wybór należy do moderatorów.
poczekalnia

#91254

przez ~MoNicka ·
| było | Do ulubionych
Historia o próbie załatwienia pracy i mieszkania u znajomej przypomniała mi moją sytuację.
Tylko u mnie to było trochę inaczej.
Wyjechałam do chłopaka do miasta wojewódzkiego. Mieszkaliśmy u jego rodziców i dałam sobie kilka miesięcy na poznanie miasta a potem szukanie pracy.
Nagle telefon. Ojciec skontaktował sie za moimi plecami ze znajomym. Mam wysłać CV. W ogóle podali mój numer telefonu komórkowego temu znajomemu, on dzwonił do mnie tłumacząc jak takie CV wygląda.. Ubaw po pachy.
Zbuntowałam się, rzuciłam drugim z kolei telefonem. Pracę znalazłam sama.
Dlaczego nie skorzystałam? Bo ojciec na każdym kroku kazałby sobie dziękować, najlepiej czymś materialnym, że dzięki niemu mam pracę.

Praca rozmowa znajomi

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 21 (21)
poczekalnia

#91252

przez ~Adamuszatorka ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam w USA juz od kilku lat, w zwiazku z tym, mam juz troche znajomych i udalo mi sie zaaklimatyzowac. Jak wiadomo, Amerykanie sa znani z glupoty i z nazywania swoich dzieci glupimi imionami, ale pewna [M]adeczka ostatnio mnie wyjatkowo zaskoczyla.
Moja corka zaprzyjaznila sie z dziewczynka o imieniu Serenity (corka M), imie niespotykane, ale w moim mniemaniu calkiem ladne. Jak sie okazalo, M ma jeszcze 4 innych dzieci I Serenity to zdecydowanie najnormalniejsze imie w porownaniu z innymi. Otoz trzech synow nazwala Thor, Odin I Mjølnir z tym, ze Mjølnir wymawia jak "żolnar" i z kazdym sie wykloca, iz jest to poprawna wymowa tego slowa...
Jej druga corka ma na imie Chaneldior, pisane razem i na dodatek wymawia "czaneldioh" bo twierdzi, ze to francuska wymowa...
Wiekszosc osob, ktore tu poznalam to naprawde fajni, inteligentni ludzie, ale od czasu do czasu spotykam takie ananasy i niestety to wlasnie oni robia reklame dla swojego kraju...

Usa

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (32)
poczekalnia

#91250

przez ~onionring ·
| było | Do ulubionych
Nic tu nigdy nie opisywałam, ale ostatnia historia, w której poruszono tematykę przemocy domowej wobec mężczyzny skłoniła mi do opisania historii, którą znam od mojej mamy.
Moja mama pracowała przez kilkanaście lat jako asystent rodziny.
Mamie trafił się kiedyś taki przypadek. Rodzina 2+2 z dwójką dzieci, bliźniaków w wieku 8 lat. Rodzina trafiła pod kuratelę MOPSu, bo dzieci wagarowały. Oboje rodzice pracowali i tłumaczyli, że nie mają możliwości odprowadzać dzieci do szkoły i w zasadzie powinna to robić babcia dzieci, matka kobiety, która z nimi mieszka. Ale nie zawsze jej się chciało, więc jak tego nie dopilnowała to dzieciaki szwędzały się pół dnia po osiedlu.
Pominę tu trochę wątek związany z dziećmi, choć na początku mama skupiała się przede wszystkim na ich dobrostanie, ale po pewnym czasie coś jej zaczęło w tym całym obrazku nie pasować. Jak wspomniałam rodzina nie wyglądała na jakąś patologię, rodzice pracujący, niepijący, ale ewidetnie niewydolni, dzieciaki wchodziły im na głowę. Matka chętnie rozmawiała z moją mamą, opowiadała o swoich problemach, ojciec był milczący i trochę jakby obok całej rodziny, w której prym wiodły matka i babcia. Wszelkie próby wciągnięcia mężczyzny w rozmowę kończyła się narzekaniami jego małżonki, że on się odcina, nic go nie obchodzi i w ogóle nie warto z nim gadać. Mama jednak tłumaczyła, że ojciec też musi aktywnie uczestniczyć w życiu rodziny i w takim samym stopniu zaangażować się w wychowanie dzieci, bo inaczej nic z tego nie będzie. Mama miała tę rodzinę po opieką od kilku miesięcy. Przyszedł czas na kolejną wizytę, jest mama, jest babcia, są dzieci, ojca nie ma. Jego żona mówi, że nie wrócił z pracy i znowu litania jaki on podły, bo specjalnie ciągle w pracy siedzi.
Dzieci w chichot. Matka posyła im wściekłe spojrzenie. Mamie coś nie pasowało, więc zapytała, co dzieci tak rozbawiło. Dzieci niby powaga, ale oczy dalej im się śmieją i w końcu dziewczynka mówi
- bo tata się przed panią chowa!
Kuriozalna sytuacja, więc mama dopytuje, czy aby na pewno pana domu nie ma, bo jeśli jest to powinien być przy rozmowie. Małżonka przebąkuje, że nie ma, a przynajmniej ona nie wie, żeby był, a trzeba dodać, że było to mieszkanie trzypokojowe, więc raczej ciężko nie zauważyć, czy ktoś jest czy go nie ma. Mama więc nalega na zawołanie małżonka.
Pan wyszedł z sypialni małżeńskiej. Wzrok w podłogę. Podobnie jego żona i teściowa. Facet miał napuchniętą połowę twarzy. Mama szok, pyta faceta co mu się stało. Facet bełkocze pod nosem, a żona jak nie huknie:
- No mów wyraźnie niemoto, bo pani cię nie słyszy!
Facet mówi, że pobił się z kolegą. Żona i teściowa zaczynają utyskiwać, że tak głupi, taki nieodpowiedzialny w bójki się wdaje, no debil, no.
No dobra zdarza się. Rozmowa toczy się dalej, choć mama pozostała podejrzliwa. Facet ni z tego ni z owego, wstaje i wychodzi z pokoju. Żona wściekła każe mu wrócić i siedzieć, na co córka pary
- Mama, musisz mu znowu przylać!!!
Dopiero po naciskach ze strony mamy facet przyznał, że tak, to żona mu przyłożyła. Nie pierwszy raz zresztą, ale tym razem trochę przegięła, bo walnęła jakimś wazonem w twarz, no i gęba spuchła.
Konsekwencją było założenie kobiecie niebieskiej karty. Kobieta nie mogła uwierzyć w to, że mogą ją spoktać jakieś konsekwencje, bo ona po prostu się zdenerwowała, czasem się denerwuje, bo mąż jest taką niemotą. Bardzo długo broniła się przed przyznaniem, że jest przemocowcem, bo która kobieta nie da czasem facetowi z liścia?
Mama pracowała jeszcze jakiś czas z tą rodziną - ich sytuacja się poprawiła, jednak co do tego, czy przemoc się skończyła, nigdy nie miała pewności, bo po jakimś czasie rodzina skończyła z mamą współpracę.

mops

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 79 (81)
poczekalnia

#91248

przez ~robienieproblemow ·
| było | Do ulubionych
Moja konkubina nigdy nie chce nikomu robić problemów, ale za to robi problemy sobie i mnie... Poniżej historia o tym jak zepsuła sobie i częściowo mnie zabawę na weselu.

Wesele mojego kolegi. Na długo przez imprezą wszyscy dostaliśmy do zaznaczenia karty, czy chcemy dostać dania zwykłe czy wegetariańskie. Konkubina jest wegetarianka, która raz na ruski rok zje mięso. Widzę, że zaznacza zwykłe, więc pytam:
- Czemu nie weźmiesz sobie wegetariańskiego?
- Nie chcę robić problemów i wybrzydzać.
- No przecież po to są opcje do wyboru, żeby każdy dostał to co preferuje. Weź sobie wegetariańskie, bo potem jak dostaniesz mięsne to nie będziesz jadła.
- Nie - krótko urwała, więc nie będę jej na siłę wciskał. Jest przecież dorosłą kobietą.

Przyszedł dzień imprezy i oczywiście nie zjadła ani tego co dostała jako danie główne, ani żadnych przegryzek. Widząc, jak koleżanka przy naszym stoliku dostała wegetariańskie, partnerka moja stwierdziła:
- Jednak mogłam zaznaczyć wegetariańskie.
- Spoko, pójdę i zagadam, bez problemu ci dadzą wegetariańskie.
- Nie, nie będziemy robić problemów.
- Ale to żaden problem.
- Nie.

Ok, to siedź głodna.

Druga sprawa. Na weselu się tańczy. Ukochana moja założyła jakieś gówniane, niewygodne buciory na wysokich obcasach, absolutnie nienadające się do tańczenia. Pytałem, dlaczego nie wzięła sobie butów na zmianę, jak większość kobiet.
- A gdzie bym je trzymała? Z reklamówką miałam chodzić cały czas?
- Ja bym to ogarnął.
- A tu gdzie bym je zostawiła?
- Na jakimś zapleczu pewnie albo w szatni, na pewno coś takiego jest.
- Ee, nie chciałam robić problemów.

Tym sposobem jadłem, tańczyłem i dobrze się bawiłem, a moja partnerka całą imprezę przesiedziała przy stoliku głodna.

Bo nie chciała robić problemów...

związki problemy

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 66 (76)
poczekalnia

#91245

przez ~Sora ·
| było | Do ulubionych
Nie jestem pewna, czy to piekielna historia. Dla mnie była. Moja koleżanka Magda, na studiach, miała kolegę Damiana. O Damianie troche słyszałam z dwóch powodów - był świetny z historii, którą studiował i nie miał powodzenia u kobiet.

Zdarzyło się, że ja i Magda spotkałyśmy Damiana na uniwerku (studiowaliśmy na jednej uczelni). Ona i Damian pogadali chwilę, a ja stałam z boku, nie zamieniwszy z nim słowa, poza przedstawieniem się i zdawkowym przywitaniem. Chwilę później, każde szłó w swoją stronę.

Tego samego dnia, zadzwoniła do mnie Magda z tłumionym śmiechem. Powiedziała, że Damian ją poprosił, aby mnie o coś spytała.
Spodziewałam się zaproszenia na kawę, a ona wyrzuciła z siebie:

- Damian się pyta, czy nie chciałabyś się ruchać bez zobowiązań.

Oklapłam, ona wybuchnęła śmiechem i nie to nie był żart, Damian poprosił Magdę, aby to zrobiła, gdyż uznał że jeśli sam o to poprosi, to mu odmówię. Wstawiennictwo Magdy, jednak niepomogło.

Studia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 37 (51)
poczekalnia

#91247

przez ~Goscweselnykwietniowy ·
| było | Do ulubionych
Na Wielkanoc odbył się ślub moich przyjaciół. Wszystko grało i termin i pogoda się poprawiła. Goście przybyli licznie. O czym jest więc ta historia? O beznadziejnym DJ. Niestety jak to moi przyjaciele przy ostatniej kawie stwierdzili, będą od niego żądać zwrotu kosztów i nie wiedzą, czy nie skączy się to w sądzie.

W umowie mieli zapis na konkretnego DJ (korzystali z firmy założonej przez 3 osoby, wszystkie DJ). Im stylem pasował DJ lata 80-2000. Jednak DJ skręcił kostkę i za siebie przysłał innego ze składu, z zapewnieniem, że spełni on wymogi Państwa Młodych.

Jak się domyślacie, gdyby spełnił, to by tej rozmowy nie było. Zamówione były 3 piosenki integracyjne dla gości (znaliśmy się z Młodymi z różnych etapów życia, a osobiście niekoniecznie), rodziny było mało. Ja poradziłam Młodym Belgijkę na początek, aby się wszyscy poznali, oni sami chcieli macarenę i asedeje. Żadna z nich nie poleciała, bo DJ wybrał własną zabawę do piosenki... Mój jest ten kawałek podłogi. Ustawił gości w dwóch rzędach i kazał powtarzać ruchy za sobą, przy wykrzykiwaniu "zmieniamy żaróweczki", "zamiatamy podłogę", "szorujemy pranie", "rozwieszamy pranie". Inne zabawy? Goście wymyślili sobie sami, bo DJ wymyślił rozdawanie medali. Za co? Za co co mu do głowy przyszło. Zaczęliśmy się bawić w kółeczku w wyciąganie liną na parkiet. DJ wręczył mojemu koledze medal za "najlepsze ciągnięcie liny". Innemu gościowi za najlepszy toast (który był przy jednym stoliku).

No i najgorsza rzecz. Piosenki. Ja zwykle umiem bawić się do prawie wszystkiego, ale nie trawię przerabiania znanych piosenek pod swoją wersję. Kojarzycie zmienione już "Daddy cool"? DJ stwierdził, że to za mało i musi dodać coś od siebie. Więc w fragmencie gdzie wjeżdżało właśnie "Daddy cool" remixował tak, że powstawało "da da dA dA DA DA dy co co co cooool". Starsze pokolenie co wyszło na parkiet, to z niego schodziło. Wraz z świadkami chcieliśmy uratować sytuację i prosiliśmy DJ o inny repertuar, bo na parkiecie z 80 gości, było 20. Powiedział nam, że na te piosenki ma licencję i żadnej innej nam nie puści. Zapytaliśmy o te integracyjne. Miał Greg zorbę. Zawołaliśmy wszystkich na Greg Zorbę właśnie, ludzie w większości byli na parkiecie. Kończyła się właśnie dziwna przeróbka Swich Swich (chyba tak ta piosenka się nazywała o koszykówce) i wszyscy liczyli że wleci Greg zorba. Wleciała za to elektroniczna interpretacja jakiejś piosenki Shakiry (bo Panna Młoda lubiła latynoskie rytymy). Widziałam już że ludzie są zmieszani i zaczęli z parkietu schodzić. Greg zorbę puścił gdy na parkiecie zostało z 15 osób.

Panna Młoda była już bardzo wkurzona. Pan Młody poszedł na interwencję i DJ obiecał poprawę, która trwała przez 1,5h. Do oczepin. Oczepin w tradycyjnej formie nie było, były zimne ognie i wspomnienia Młodych- jak się poznali, co mają ze sobą wspólnego i potem szybki quiz dla gości na temat Młodych np. kto zadecydował o imieniu ich psa.

Po oczepinach zaplanowano ciepłą płytę. Gdy ludzie jeszcze jedli, DJ zaczął krzyczeć do mikrofonu, że zaprasza na parkiet, a następnie zaczął podbiegać do stolików młodszej części imprezy i zapraszać na parkiet słowami "to impreza, nie jadłodajnia!". Wyobraźcie sobie moją minę, gdy jestem w trakcie konsumpcji barszczu, a ktoś zaczyna mi się drżeć nad uchem.

Starsza część gości zaczęła opuszczać imprezę, DJ stwierdził, więc że pójdzie na całość. I od około 1 do 3:30 czułam się nie jak na weselu, a jak w katowickim energy. Padło nawet "rura, rura, rura musi..." O 3:30 DJ nagle skończył grać. Bez żadnego pożegnania, bez niczego. Zwykle gdy kończył się czas zespołu albo DJ żegnali się oni z gośćmi, a ten po prostu ubrał kurtkę i wyszedł, zostawiając wszystko jak stało, bo jak się dowiedzieliśmy, rano miała sprzęt odebrać ekipa. Od 3:30 goście sami stali się DJami bo mogliśmy podpiąć telefon do głośnika i tym sposobem zrobiliśmy playlistę na Spotify. Bawiliśmy się do niej do prawie 6 rano.

Inna piekielność DJ- przywiózł ze sobą walizkę gadżetów do przebrania. Myśleliśmy, że będzie to właśnie jakaś zabawa dla gości, w szczególności, że kilka akcesoriów nawiązywało do Jacksona, Queen, czy Dody, Maryli Rodowicz. Okazało się, że to DJ w ciągu imprezy się przebierał. Wiecie, bo to zabawne, chłop się za babę przebrał. Okazało się, że Młodzi nie byli o czymś takim w ogóle informowani.

Są na etapie dyskusji z całą firmą, bo z ich playlisty ustalonej z 1 DJ poleciały tylko 4 piosenki, brakowało ustalonych zabaw, a najważniejsze - goście więcej czasu siedzieli przy stołach niż na parkiecie. Tamten DJ zasłania się tym, że to jego styl i go podobno zaakceptowali (bo nie mieli wyjścia na chwilę przed weselem i zostali zapewnieni, że ma tą samą jakość co ich 1 DJ!). Ciekawa jestem jak to się skończy. Ma ktoś poradę jak reklamować takiego DJ?

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 30 (56)
poczekalnia

#91244

przez ~Lokatorka ·
| było | Do ulubionych
Przeglądając Piekielnych trafiłam na historię o trzymaniu rzeczy na klatce schodowej https://m.piekielni.pl/91224
I natchnęło mnie to do napisania o własnej sytuacji, chociaż nie jest ona aż tak piekielna. Ale użytkownicy tego portalu często mogą poratować radą.

Jakiś czas temu zamieszkałam w nowo wybudowanym bloku. Klatka schodowa ma kształt litery L. Winda i schody znajdują się na krótszym boku tego L, również na krótszym boku na każdym piętrze są dwa mieszkania. Na dłuższym boku L są trzy mieszkania i komórki lokatorskie. Oba boki L są rozdzielone drzwiami.

Ja mieszkam na dłuższym boku L. Mieszka tam również rodzina z dzieckiem, a trzecie mieszkanie wciąż stoi puste.

Od samego początku sąsiedzi zostawiali rzeczy na korytarzu, pomiędzy swoim mieszkaniem a komórkami. Najpierw był to tylko wózek dziecięcy. W zimie do wózka dołączyły sanki. Na wiosnę sanki zostały zastąpione mini rowerkiem. W następnym roku cykl się powtórzył.

Na początku nie chcieliśmy sąsiadom zwracać uwagi, ponieważ głupio zaczynać mieszać w jakimś miejscu od zwad sąsiedzkich. Poza tym póki się meblowaliśmy to czasem sami musieliśmy coś zostawić na korytarzu, zwykle jakieś śmieci, pudła itp., które wyrzucaliśmy na po paru godzinach albo maks na następny dzień, ale mimo wszystko wiedzieliśmy, że nie powinniśmy byli, tylko jak człowiek się rozpakowuje i jest zmęczony to ciężko mu co chwila latać do śmietnika z każdym kolejnym pudłem.

W którymś momencie w zimie na tablicy ogłoszeń administracyjnych pojawiło się ostrzeżenie od administracji, że klatka to nie przechowalnia i wszystkie rzeczy mają być usunięte. Prawdopodobnie ostrzeżenie było bardziej wycelowane w sąsiadów z parteru, którzy również w tamtym czasie regularnie przetrzymywali na korytarzu sanki. Tamci sąsiedzi z dołu usunęli swoje rzeczy, ale ci z mojego piętra nic sobie nie robili z ostrzeżeń.

Myślałam o tym, by napisać do administracji skargę, ale mąż powiedział, że lepiej nie robić sobie tak szybko wrogów (gdyby ktoś na nich doniósł, naturalnie podejrzenie padłoby na nas, skoro na naszym boku L nikt inny nie mieszka, a drugi bok jest odgrodzony drzwiami). Wobec tego nic nie zrobiłam.

Ostatnimi czasy zauważyłam, że sąsiedzi do ściany na klatce przywiercili sobie coś (nie wiem jak to nazwać, uchwyt?) do którego przyczepiają ten dziecięcy rowerek, żeby nikt im nie ukradł albo nie mógł przestawić. Nie podoba mi się, że dalej traktują klatkę jako swoją komórkę na rzeczy dziecięce, a jeszcze bardziej nie podoba mi się, że naruszyli część wspólną, montując coś na klatce. I chętnie bym napisała do administracji, ale znowu... Mąż mówi, poczekajmy, aż czymś bardziej nam podpadną, a nie róbmy sobie tak od razu wrogów.

Wiem, wspominałam, że sami trzymaliśmy czasem pudła na klatce w początkowym okresie mieszkania, ale już tak nie robimy. Zdajemy sobie sprawę, że zagracanie klatki może mieć tragiczne konsekwencje, jeśli będzie musiała ingerować straż pożarna czy inne służby.

Jak myślicie, powinnam jednak napisać do administracji?

Blok

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 12 (34)
poczekalnia

#91243

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Gdy pisałam poprzednią historie, przypomniała mi się sytuacja z zeszłego miesiąca. Mnie tam akurat to rozśmieszyło, ale owszem, to jest piekielne.

Jestem zatrudniona przez MOPS na umowę-zlecenie jako asystent osoby niepełnosprawnej. Wypłata przychodzi z MOPS-u i tak też skrótowo to określamy razem ze znajomą, która również pracuje jako asystent - kasa z MOPS-u. Informujemy się nawzajem, czy pieniądze już wpłynęły, tzn. częściej ja ją, niż ona mnie - mój bank szybciej księguje ten wpływ, zazwyczaj mam pieniądze tak z pół godziny do godziny wcześniej niż ona.

Jadę autobusem komunikacji miejskiej, telefon mi zabrzęczał, o, jest kasa. Na razie zwrot za taksówki, wypłata będzie albo trochę później, albo jutro (to są dwa oddzielne przelewy). Ponieważ nie bardzo miałam jak napisać wiadomości (tłok w autobusie i jedna ręka była mi potrzebna do utrzymania równowagi), a mam gdzieś zakodowane "zawiadomić Magdę o kasie", to dzwonię i rzucam w słuchawkę:

- No cześć Magda, przyszła kasa z MOPS-u, na razie zwrot kosztów za taksówki, jadę to wydać.

Po czym nasłuchałam się kąśliwych komentarzy o patologii żyjącej z zasiłków mopsowskich "no patrz pani, nawet już im za taksówki płacą!".

Nie wiesz, nie znasz sytuacji - nie oceniaj.

relacje_miedzyludzkie

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 25 (51)
poczekalnia

#91237

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opiszę ostatnią moją rekrutacje w piekielnej firmie. Chodzi o dużą firmę obuwnicza na terenie Krakowa. Ma oddziały również w innych miastach.
Jakoś 2 tygodnie temu zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną. Na miejscu Pani wychwalała moje doświadczenie zawodowe w CV i zaproponowała zatrudnienie. Oczywiście na umowie zlecenie na miesiąc , na najniższą krajową i 3/4 etatu. Później po miesiącu miała być już umowa o pracę.
Zaproponowała bym rozpoczęła pracę od 10 kwietnia i przyszła na 12. W międzyczasie odwołałam kilka rozmów w innych firmach.
Rozpoczęłam pracę 10 kwietnia. Z racji,że nie miałam wcześniej doświadczenia w pracy z butami i z obsługą klienta to wszystko mi pokazali, gdzie jaka marka butów jest i pokazali działy męskie, damskie i dziecięce.
Starałam się i wywiązywałam z obowiązków.
Pod koniec pierwszego tygodnia szefowa powiedziała, żebyśmy dali sobie jeszcze czas w następnym tygodniu odnośnie przedłużenia umowy na umowę o pracę i,że da mi wtedy skierowanie na badania lekarskie.
W drugim tygodniu w piątek powiedziała,że nie podpiszę ze mną umowy o pracę. Jako powód podała,że jestem za niska,a u nich robią renament sklepu na większe półki i jak będzie duży ruch np w sobotę popołudniu to nie będzie gdzie rozłożyć drabiny na dziale dziecięcym. Widziały gały co brały. Z tego co się dowiedziałam zwolnienie z powodu niskiego wzrostu jest dyskryminacją. Dałam jej do zrozumienia, że zmarnowała mój czas, gdzie mogłabym inną pracę znaleźć.Po tym podała mi numer do innej galerii na terenie miasta. Do dziś miałam dostać odpowiedź z innej galerii. Sytuacja wygląda tak,że z obu galerii, z tej co byłam na umowie zlecenie i z tej co miałam rozmowę olewają mnie i nie odbierają telefonu.

Polska

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 6 (32)
poczekalnia

#91224

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Temat trzymania swoich gratów w korytarzach. Będzie długo.

Większość mieszkańców w moim bloku nie ma z tym problemu. Sporo z nich ma na korytarzu swoje rzeczy, np. rowery, a nawet o dziwo regularnie wala się… wózek z biedronki, bo ktoś sobie nim wozi zakupy z garażu podziemnego do mieszkania. W bloku jest winda, więc komuś się nie chce przenosić siatek z samochodu do windy i z windy do mieszkania. Wiem kto to i wiem, że to nie są niepełnosprawni ludzie, no ale ok, ja mam takie podejście, że nie wciskam nosa w nie swoje sprawy. Dopóki da się przejść, nie leży to na środku korytarza, albo pod moimi drzwiami to się nie czepiam.

Niestety szkoda, że nie wszyscy mają takie podejście. Wprowadzając się trzy lata temu mój partner postawił sobie rower na korytarzu (no bo skoro wszyscy tak robią to co stoi na przeszkodzie?). Niedługo później jakiś sąsiad zwrócił mu uwagę, że ten rower nie powinien stać w tym miejscu, bo może blokować drzwi przeciwpożarowe (przywiązane do barierki trytytką…). Rzeczywiście jest pożytek z drzwi zablokowanych w taki sposób. W razie pożaru trzeba by było najpierw znaleźć jakiś nóż, żeby odblokować te drzwi xD Ale mój partner jako człowiek nie lubiący konfliktów po prostu wziął i przestawił ten rower pod inną barierkę niedaleko windy, gdzie przejście w tym miejscu jest szerokie. Dało się przejść bez problemu. Nikt nic nie mówił, że rower przeszkadza. Aż do czasu. Najpierw ktoś ukradł światełko, potem spuścił powietrze, następnie zaczął zdzierać skórę z siodełka, które było lekko pęknięte w jednym miejscu. Takim sposobem rower popadł w ruinę. Nie był jakiś nowy, to fakt, ale jeździł. Ot skromny rower nie pierwszej nowości. Trochę to się gryzło z widokiem lśniących wypolerowanych rowerów stojących we wnęce po drugiej stronie. Ale nie każdy rozwala pieniądze na nowe rzeczy, kiedy te stare też jeszcze mogą służyć. No właśnie - kiedy mogą służyć. Ktoś postawił sobie za cel, żeby ten rower już nie mógł służyć. Na początku myśleliśmy, że to dzieci. Wiele razy mówiłam partnerowi, żeby powiesił na tym rowerze kartkę, żeby go nie dotykać, bo to własność prywatna, albo żeby go zabrał w cholerę, bo aż przykro patrzeć jak niszczeje jeszcze bardziej. Tak też zostało postanowione. Za tydzień partner sobie zaplanował wyjazd do domu rodzinnego, gdzie zabierze rower i odda do naprawy.

Nie zdążył jednak, bo kilka dni później został zaczepiony słowami:
- Czy to coś co tu stoi jest twoje?
Poirytowany, ponieważ ktoś bezkarnie (niestety nie ma tam kamer) ten rower zniszczył odpowiada:
- A co to panią obchodzi?
Tutaj nastąpiła apokalipsa wyrzutów, że „to coś” blokuje przejście itp itd.
Po wejściu do mieszkania partner zwrócił się do mnie bądź co bądź po ciężkim dniu w pracy:
- Ty ku…, nie uwierzysz! Znowu się czepiają o ten rower.
Za chwilę słyszymy pukanie do drzwi. Otwieramy, a tam sąsiad. Ten sam, który trzy lata wcześniej prosił o przestawienie roweru, bo drzwi.
- Dlaczego pan wyzywa moją żonę?
- Zaraz, jakie wyzywa?
I tu pojawia się sąsiadka.
- Przecież cały blok słyszał jakimi niecenzuralnymi słowami mnie pan nazwał! Nie będę nawet przytaczać!
- Po pierwsze - do swojej partnerki w mieszkaniu mogę mówić co zechcę, a po drugie źle pani podsłuchała.
Ja również postanowiłam wesprzeć w tej kłótni partnera, więc powiedziałam jej, że jeżeli się kogoś atakuje na korytarzu to niech się potem nie dziwi, że ktoś odpowiada tym samym, bo jakby nie patrzeć jej pierwsze słowa były ofensywne, zwłaszcza że partner nie przypomina sobie, aby przechodził z nią kiedykolwiek na „ty”.
- Ale ja nic złego nie powiedziałam! To coś blokuje korytarz! A gdyby pogotowie do kogoś przyjechało to co wtedy?!
- „To coś” jak pani nazywa ten rower został zniszczony przez kogoś, dlatego tak wygląda.
- A co mi sugerujecie, że ja go zniszczyłam?! Gdybym to była ja, to bym nie tylko zniszczyła ten rower ale od razu wyrzuciła na śmietnik!
- To może wyrzućmy wszystkie rowery na śmietnik, a zwłaszcza ten wózek z biedronki, bo one blokują korytarz w takim samym stopniu.
Dodam, że jeden z tych pięknych rowerów jest ich własnością, i z wózka również to oni korzystają.
- One przynajmniej wyglądają jak rowery!
- Bo nikt ich nie zniszczył.
- To nie ja zniszczyłam!
- Nie wiemy kto zniszczył, ale wydaje nam się że ktoś komu ten rower bardzo przeszkadzał.

Nie wiem jak Wy, ale ja chyba już wiem już kto ten rower zniszczył :)
Ale za cholerę nie zrozumiem co tym ludziom daje takie nakręcanie awantur. Brak emocji w życiu? Brak innych problemów? Serio, chciałabym wiedzieć.

Korytarze korytarze

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 16 (58)

Podziel się najśmieszniejszymi historiami na
ANONIMOWE.PL

Piekielni